Początek był łatwy - nawet "przyjemny i miły".
Do Wojciechowa wszystko szło po mojej myśli, później pojawiło się zmęczenie. Pomyślałem: zaczyna się moja Droga. Szedłem sam, w milczeniu i z modlitwą w sercu. Po następnych kilometrach nieprzyzwyczajony do takiego dystansu organizm odmówił posłuszeństwa - kolana, biodra, kręgosłup, odparzone stopy - wszystko mówiło mi "odpuść" i o mało tak nie zrobiłem. Ostatnie cztery stacje bolały bardzo mocno. Walczyłem z sobą. Modliłem się jednak mówiąc: Boże, po ludzku już skończyłem i dalej nie dam rady, ale z Twoją pomocą dotrę do celu. I dotarłem.
Wszystko mogę w Tym, Który mnie umacnia.