Do uczestnictwa w EDK namówiły mnie koleżanki. Na początku miałam wątpliwości co do trasy (wybrałyśmy najdłuższą). Liczba kilometrów do pokonania trochę mnie przerażała. Zastanawiałam się, czy nie porywam się z motyką na słońce, czy nie wystawiam Boga na próbę. Nie mam świetnej kondycji, prowadzę raczej siedzący tryb życia. Tym bardziej nie napawały mnie optymizmem moje doświadczenia z wakacyjnej pielgrzymki, podczas której były momenty, w których byłam na granicy wytrzymałości.

Zdecydowałam się jednak. Ale szykowałam się na mega wysiłek, pot, łzy i kontuzje, zakładałam skrajne wyczerpanie, a rezygnacja w trakcie była opcją, którą poważnie brałam pod uwagę.
Kilka dni przed wyjściem, po spowiedzi, poprosiłam księdza o indywidualne błogosławieństwo, specjalnie na tę okoliczność. Wątpliwości zniknęły. Poczułam się tak, jakby Pan Bóg podbił mi gwarancję. Nabrałam pewności, że z Jego pomocą dam radę, zawierzyłam Mu ten czas.
Całą drogę szłyśmy tempem marszowym, robiłyśmy bardzo krótkie postoje, a ja w ogóle nie czułam zmęczenia. Owszem, mniej więcej w połowie drogi zaczęły boleć mnie nogi, ale moje ogólne samopoczucie było bardzo dobre. Miałam w sobie wewnętrzny pokój i jakąś niesamowitą energię, która mimo drobnych ograniczeń ciała – pchała mnie wciąż do przodu. Doszłam bez problemu, a Pan Bóg nie pozwolił mi się nawet za bardzo zmęczyć.
Duchowo to był bardzo owocny czas. Wysiłek, noc, cisza – warunki EDK bardzo sprzyjają rozmowie z Bogiem i zajrzeniu w głąb siebie. Pewne sprawy zobaczyłam w innym świetle, wiele rzeczy zrozumiałam na nowo. Bardzo mocno odczułam miłość Boga i to, jak bardzo się o mnie troszczy.