Nabożeństwo Drogi Krzyżowej w formie jaką zazwyczaj spotyka się w Kościele może i pobożne i do świętości podprowadzające, ale ja go po prostu nie lubię, nie umiem się tym modlić.

Ale EDK, to jest coś bardzo indywidualnego. Rozważania są bardzo ogólne, takie na teraz - na to co się przeżywa w tym momencie, w ciemnym bagnistym lesie. Jest ci ciężko, wydaje cie się, że kolejna stacja to już będzie twój koniec... I wtedy zdajesz sobie sprawę po co tu jesteś. I że prawdziwie ekstremalna Droga Krzyżowa była tylko jedna i dzięki niej zostałeś zbawiony. I myślisz sobie jaki mały jesteś, że w takim komforcie (latarka, woda, termos, kanapki, czekolada, ciepłe ubranie, wygodne buty) już nie dajesz rady. Zaciskasz zęby i idziesz dalej, pokonując swoje strachy i słabości. Mimo koszmarnego zmęczenia wracasz paradoksalnie silniejszy i pewniejszy siebie. Czy warto? To zależy. Mi dużo dała ta noc. Ale to nie jest coś do czego powinno się namawiać tłumy - musisz chcieć.