Pierwszą myślą, gdy usłyszałam o EDK było: "Nie!". Nie sądziłam, że to może być coś dla mnie, że to może być Droga, którą będę w stanie pokonać.

Patrzyłam na to czysto logicznie. 44 km, noc, mróz. Ale w sercu czułam Boże zaproszenie, poczułam, że JEZUS chce, abym razem z Nim przeszła tę Drogę. A więc się zgłosiłam. I od momentu zgłoszenia towarzyszył mi już tylko pokój, i chęć wyruszenia już, teraz, natychmiast! A więc wyruszyłam. Wyruszyłam z konkretną intencją, z pragnieniem przeżycia bliskości JEZUSA. Do XII stacji szło mi się dziwnie dobrze. Nogi nie bolały, senność gdzieś odeszła, było mi ciepło, nie przemokłam. A przy XII stacji coś się wydarzyło. Poczułam ogromny ból, zmęczenie, trud, senność. Stacja XII to stacja gdzie umiera właśnie JEZUS! I wtedy zaczęło się moje umieranie. Wtedy miałam chwilę zawahania i pomyślałam: "Wracam do domu!". Gdy przeczytałam rozważanie pomyślałam, że przecież JEZUS się nie poddał. On dla mnie umarł. A co ja jestem w stanie zrobić dla Niego? Odpowiedź była prosta: Przekroczę siebie! Zawierzę! Zawierzyłam. Te 8 kilometrów, które były jeszcze przede mną, były najtrudniejszymi kilometrami mojego życia! Ta "moja ósemka" to właśnie bliskość z JEZUSEM. To czas kiedy nie liczyło się nic i nikt prócz Niego. JEZUS. Warto przejść te 44 kilometry by móc odkryć siebie, Pana Boga, Jego bliskość i relację, którą się z Nim tworzy! To BŁOGOSŁAWIONY trud!